💃 Czym Się Różni Katolik Od Chrześcijanina

Jeśli ktoś traktuje modlitwę do świętych, jako możliwość utargowania czegoś od Pana Boga, to NIE jest to zgodne z wiarą Katolicką. Bo to cwaniactwo i chodzenie na skróty Dla nas Święci to znaki Boga, jego słudzy. Nie wszyscy Katolicy się do tego stosują, ale to jest to, w co powinien wierzyć Kościół. Z Panem Bogiem! PYTANIE 2. Czym różnią się między sobą Biblia Żydów i Biblia chrześcijan? Oprócz tego, że Biblia chrześcijan posiada Nowy Testament, istnieją inne poważne różnice, jak chociażby umieszczenie Księgi Daniela po Księdze Ezechiela (stąd czterech większych proroków) w Biblii chrześcijan. Ale znacząca różnica istnieje Dzisiaj Tyjemy już w innych okolicznościach. Wiele się zmieniło od tamtych czasów. Kontakty z wyznawcami innych religii są coraz szersze a także coraz częstsze, zwłaszcza ludzi młodych, o czym na przykład informuje nas Hansjosef Theyssen w swej książce pt. Dialog z Nieskończonym 1. Jeśli przeczytasz ciekawy artykuł, napisz pod nim, co ci się podobało. Jeśli byłeś na kapitalnym koncercie - poślij mejla ze swoimi wrażeniami. Nie ograniczaj się do wielkich wydarzeń i nietuzinkowych przeżyć. Niech wdzięczność, docenianie, pozytywny przekaz stanie się naszym chrześcijańskim nawykiem. A nie nawracamy się, bo się boimy o wiele rzeczy – mówi kard. Grzegorz Ryś. Abp Adrian Galbas dla „Gościa Niedzielnego” o Synodzie: Wystraszeni mogą się uspokoić O swoim doświadczeniu spotkania synodalnego w Rzymie mówi jego uczestnik, abp Adrian Galbas. czym się różni katolicyzm od chrześcijaństwa 2009-06-23 15:12:33; Wyznawcy tysięcy różnych religii na całym świecie twierdzą że to ich wiara jest słuszna. Czym katolicyzm różni się od reszty? 2012-11-26 13:00:43; Czym różni się katolicyzm od protestantyzmu i prawosławia ? 2011-03-30 20:59:22; Szegółowa charakterystyka Chrześcijaństwo a Islam. Islam to jedna z trzech wielkich religii monoteistycznych, która powstała na podstawie dwóch swoich równie wielkich poprzedników – chrześcijaństwa oraz judaizmu. Chociaż islam bardzo różni się od tych religii, to jednak posiada z nimi wiele cech wspólnych. Jakie są różnice a jakie podobieństwa Szukając nieruchomości, można natknąć się na oferty tzw. kondominium, zwanego też w skrócie "condo". Czym różni się od tradycyjnego aparamentu, skąd wzięła się ta forma własności? W Polsce jest znana pod mniej "egzotyczną" nazwą. Warto znać różnicę, zanim zdecydujemy się na inwestycje. Chrześcijanie nie mogą milczeć w obliczu prześladowań swych współwyznawców na świecie. Prześladowcy muszą wiedzieć, że za każdym chrześcijaninem stoją miliony braci i sióstr, którzy się o niego upomną – stwierdził kard. Jean-Louis Tauran. Każdy wierzący niezależnie od stanu życia i miejsca zamieszkania może zostać „świętym”, jeśli w codziennym życiu praktykował wiarę i cnoty w stopniu heroicznym. Zanim jednak rozpocznie się jakikolwiek proces przygotowujący do kanonizacji musi pojawić się w ludzie Bożym tzw. „sława świętości” (łac. odor sanctitatis). Każdy może otworzyć księgę Pisma Świętego, kupić ją w księgarni i czytać, ale odpowiedzialne, zbawcze czytanie Słowa Bożego zawsze powinno dokonywać się przez pojedynczego chrześcijanina, ale wewnątrz wspólnoty Kościoła - tłumaczył ks. prof. Henryk Witczyk, członek Papieskiej Komisji Biblijnej i przewodniczący Stowarzyszenia Biblistów Polskich, w czwartkowych Skoro wiemy już, czym się różni laptop od notebooka, czas zająć się także innymi rodzajami przenośnych komputerów. Okazuje się bowiem, że sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Przeglądając różne modele komputerów, można się natknąć także na takie nazwy jak: netbook, komputer 2w1, ultrabook. Wp5f. Mnie jako katolika prawo nie obowiązuje - te słowa o. Tadeusza Rydzyka obiegły liberalne media. Paskudna manipulacja. Zobaczmy, co naprawdę powiedział o. Rydzyk, a co podały potem niektóre media. cytuje apel o. Rydzyka do przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii telewizji Jana Dworaka o dogadanie się w sprawie kary dla Telewizji Trwam. Następnie witryna "Gazety Wyborczej” zamieszcza co następuje: "To jest piękny apel. Dogadajmy się. Będziemy rozmawiać. Ale dogadajmy się, szanując przepisy prawa - odpowiedział Dworak. - Prawo? Hitler też prawo ustanawiał - powiedział o. Rydzyk i atmosfera zgęstniała. Zaczęła się krótka przepychanka słowna, podczas której redemptorysta stwierdził wprost: - Mnie, jako katolika, prawo nie obowiązuje”. Witryna „Newsweeka” w główce depeszy podaje: "Podczas debaty dotyczącej kar nałożonych na Telewizję Trwam doszło do przepychanek słownych pomiędzy Janem Dworakiem a Rydzykiem. - Mnie, jako katolika, prawo nie obowiązuje - powiedział redemptorysta”. W dalszej części tekstu wymiana zdań między przewodniczącym Dworakiem a o. Rydzykiem relacjonowana jest tak: "To jest piękny apel. Dogadajmy się. Będziemy rozmawiać. Ale dogadajmy się, szanując przepisy prawa - odpowiedział Jan Dworak z KRRiT. Wcześniej zwrócił uwagę, że niejednokrotnie próbowano omawiać z Telewizją Trwam różnice pomiędzy materiałami informacyjnymi i kryptoreklamą, ale zaniechania w tej sprawie ciągle się powtarzają. - Prawo? Hitler też prawo ustanawiał - odpowiedział o. Rydzyk. Po tym doszło do kłótni, podczas której redemptorysta stwierdził wprost: - Mnie, jako katolika, prawo nie obowiązuje - sugerując, że jeżeli katolikowi prawo w Polsce się nie podoba, to nie musi go przestrzegać”. Tyle "Newsweek”. A co naprawdę powiedział o. Rydzyk? (spisuję z zamieszczonego niżej filmu, od ok. 8:45): - Prawo… nawet prawo… Hitler też prawo ustanawiał. Nie wszystkie prawa w Polsce są dobre. Prof. Chazan został wywalony w imię prawa. Ci, co wywalili - to ich powinni wywalić. To jest wbrew prawu Bożemu. Prawo ludzkie wbrew prawu naturalnemu i Bożemu nie jest prawem. To jest bezprawie. - Ale mnie obowiązuje prawo uchwalone przez Sejm RP - ripostował Dworak. - Nie, nie obowiązuje nas. Mnie, katolika, nie obowiązuje, nawet mam obowiązek nie słuchać. To dlatego są męczennicy. Dlatego zmieniają świat - odparł redemptorysta. Wypowiedź o. Tadeusza Rydzyka CSsR podczas debaty dot. dyskryminacji TV Trwam przez KRRiT Radio Maryja Jeśli się porówna zacytowane wyżej teksty, manipulacja "Gazety Wyborczej” i "Newsweeka” wydaje się dość oczywista. Dla przew. Dworaka prawo stanowione ma absolutną moc obowiązywania, o. Rydzyk stoi na oczywistym z punktu widzenia katolika stanowisku, że "prawo ludzkie wbrew prawu naturalnemu i Bożemu nie jest prawem” i zdroworozsądkowo konstatuje, że "nie wszystkie prawa w Polsce są dobre”. Nie chcę się tu odnosić do kary nałożonej na Telewizję Trwam. Chcę bardziej generalnie zauważyć, że - wbrew pozorom - to stanowisko o. Rydzyka gwarantuje wyższy poziom ładu społecznego niż stanowisko przew. Dworaka. Jeśli przyjąć postawę legalistyczną, czyli uznać, że bezwzględnie obowiązuje każde prawo ustanowione zgodnie z regułami jego tworzenia, to staje się w jednym rzędzie ze zbrodniarzami hitlerowskimi, którzy na stawiane im zarzuty odpowiadali: "ja tylko wykonywałem rozkazy”. Oczywiście, władza nazistowska nie była demokratyczna. Ale i mechanizmy demokratyczne nie chronią nas w sposób absolutny przed przyjęciem praw, które łamią prawa człowieka (czyli to, co o. Rydzyk nie całkiem precyzyjnie, bo w ferworze dyskusji, nazywa prawem Bożym i naturalnym). Gdyby było inaczej, to po co byłby choćby Europejski Trybunał Praw Człowieka? On przecież osądza legalnie przyjęte prawo państw demokratycznych ze względu na ich sprzeczność z prawami człowieka! Jeżeli zachodzi taka sprzeczność, to powinien nakazać zmianę prawa stanowionego. Dlatego dość tępe prawniczo jest kwitowanie niezgodności prawa stanowionego z prawami człowieka zasadą: "Dura lex sed lex” (Twarde prawo, ale prawo). Bo prawnicy znają i inną: "Summum ius summa iniuria” (Szczyt prawa to szczyt bezprawia). Na V roku prawa wykładowca zapytał nas, kto uznaje istnienie prawa naturalnego - takiego, które stoi wyżej niż prawo stanowione. Rękę podniosło jakieś 10 proc. studentów. 90 proc. uważało, że liczy się tylko to prawo, które jest na papierze. Była to jednak opinia ludzi młodych, którzy mieli głowy napchane setkami przepisów i jednocześnie słabą znajomość tego, jak działa prawo w praktyce. Doświadczenie życiowe weryfikuje to idealistyczne podejście do prawa. Stosując prawo, człowiek coraz lepiej zdaje sobie sprawę, jak ułomny jest to mechanizm, jak wiele jest w nim absurdów. Dlatego przypisywanie mu bezwzględnej mocy obowiązywania oznacza głupie, niewolnicze przywiązanie do absurdów. Mało to oglądaliśmy reportaży o ludziach, którym absurdalne, choć niewątpliwie legalne, działania urzędników złamały życie? Rodzi się tu jednak pytanie: Czy każdy ma sobie sam określać, co go obowiązuje, a co nie? To przecież zrodziłoby straszliwy chaos! Otóż fałszywa jest alternatywa, wedle której mamy do dyspozycji albo tępy legalizm, albo zupełną anarchię. Rozsądnym rozwiązaniem pośrednim jest koncepcja chrześcijańska. Wedle Biblii, chrześcijanin ma obowiązek przestrzegania prawa stanowionego, nawet niekoniecznie w sposób demokratyczny. Wynika to choćby z Chrystusowego nakazu, by oddawać cezarowi to, co należy do cezara, a także ze stwierdzenia św. Pawła (List do Rzymian), że każda władza pochodzi od Boga. Dlatego dla chrześcijanina obowiązkiem sumienia jest rzetelne płacenie podatków czy przestrzeganie przepisów drogowych, choć - przyznajmy - mało kto podporządkowuje się temu ochoczym sercem. Dla chrześcijanina taka jest wola Boża. Jednak wola Boża wyrażona poprzez prawo stanowione nie może być sprzeczna z wolą Bożą wyrażoną w inny sposób. Dlatego dla chrześcijanina nie mają mocy obowiązywania prawa niesprawiedliwe. Mordowanie ludzi w obozach koncentracyjnych czy zabijanie dzieci w łonach matek uważamy więc nie tylko za niemoralne, ale także bezprawne. I - uwaga! - chrześcijaninowi nie wolno swobodnie uznawać za nieobowiązujące prawa, które jest sprzeczne z jego wolą, ale tylko to, które jest sprzeczne z wolą Bożą. To zabezpiecza nas przed stoczeniem się w chaos. A co z tymi, którzy nie idą za Chrystusem? Ci nie znają - bądź nie uznają - woli Bożej. To prawda. Ale znają prawa człowieka. To w istocie inna nazwa prawa naturalnego. A przypomnijmy: międzynarodowe deklaracje praw człowieka nie ustanawiają tych praw, ale uznają, że one istnieją. To znaczy, że prawa człowieka obowiązują niezależnie od tego, co (i czy w ogóle) mówi prawo stanowione. Na tej płaszczyźnie wierzący może się dogadać z niewierzącym. A jeśli się nie dogadają? Cóż, o. Rydzyk ma rację: tak rodzą się męczennicy. W Środę Popielcową wierni podczas liturgii pochylają głowę w pokorze, a kapłan symbolicznie posypuje ją popiołem, pochodzącym z palm poświęconych w Niedzielę Palmową poprzedniego roku. Środa Popielcowa nazywana jest również Popielcem lub Wstępną Środą. To dzień, kiedy w Kościele katolickim rozpoczyna się 40-dniowy okres Wielkiego Postu. Symboliczne posypanie głowy popiołem i powstrzymanie się od niektórych potraw rozpoczynają okres pokuty, przygotowujący do Świąt Wielkiej Nocy. Rytuał posypywania głowy popiołem Posypywania głów popiołem na znak pokuty, to obrzęd znany w wielu tradycjach. Wzmianki o nim znajdziemy już w Starym Testamencie - wspominają o nim Księgi Jonasza i Joela, ale stosowany był także w starożytnej Grecji i Egipcie i tradycyjnych obrzędach arabskich. Wszędzie tam był on znakiem żałoby i pokuty. Znany był również wśród tradycyjnych plemion indiańskich, gdzie obrządki związane z ogniem były ważnym elementem szamańskich rytuałów. Popiół w tradycji żydowsko-chrześcijańskiej ma przypominać o przemijaniu i ułomności ludzkiego życia, oznacza też żałobę i ból. Ale nie tylko. Popiół jest także znakiem oczyszczenia i zmartwychwstania. Przecież Bóg stworzył człowieka z prochu ziemi i odrodził go w Chrystusie do nowego życia. Śniadanie Wielkanocne: Co podać na stół? Środa Popielcowa Zwyczaj posypywania głów popiołem podczas liturgii Wstępnej Środy przyjął się w Kościele w XI w. Jako oficjalny element obrządku został wprowadzony przez papieża Urbana II w 1099 r. Reforma liturgiczna Soboru Trydenckiego uprawomocniła zaś nazwę „Środa Popielcowa” w 1570 r. W Środę Popielcową wierni podczas liturgii pochylają głowę w pokorze, a kapłan symbolicznie posypuje ją popiołem, pochodzącym z palm poświęconych w Niedzielę Palmową poprzedniego roku. Podkreśla w ten sposób związek pomiędzy pokutą wiernych, a męką i śmiercią Chrystusa. Kapłan wypowiada przy tym słowa: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” lub „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Tradycyjny obrzęd ma za zadanie przypomnieć, że życie ziemskie mija, a silna wiara, ćwiczenia duchowe, dobrowolne wyrzeczenia i bezinteresowne dawanie pomagają osiągnąć życie wieczne. Znaczenie postu W Kościele katolickim dni lub okresy pokuty stanowią specjalny czas przygotowania do najważniejszych świąt. W tym czasie wierni odbywają swoistą podróż duchową, dzięki pokucie i uczestnictwie w liturgii. Dobrowolne wyrzeczenia i post mają za zadanie wzmocnić ich wiarę i pokorę. Środa Popielcowa rozpoczyna okres Wielkiego Postu. Przez 40 dni wierni przez modlitwę i powstrzymywanie się od niektórych pokarmów przygotowują się do najważniejszych świąt w Kościele katolickim, jakimi są Święta Wielkiej Nocy. Przeczytaj także: Co można jeść w Środę Popielcową? Post ścisły – co to znaczy? Czym się różni post jakościowy od postu ilościowego? Zobacza także: GALERIĘ Bezmięsne kotleciki - 10 przepisów na warzywne pyszności QUIZ. Co wiesz o tradycjach wielkopostnych? Pytanie 1 z 9 Kiedy zaczyna sie Wielki Post? W tłusty czwartek W Wielki Czwartek W Środę Popielcową Postawmy sobie pytanie o los wieczny tych setek i tysięcy, a może milionów pokoleń, które żyły przed Chrystusem. Dla wierzącego chrześcijanina jest to pytanie ogromnie ważne, skoro wiara uczy nas, że tylko w Chrystusie człowiek może osiągnąć zbawienie: "Nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni" (Dz 4,12; por. 1 Tm 2,5n). Zacznijmy od zwrócenia uwagi na pewne spłycenie, jakie w naszej świadomości społecznej dokonało się w czasach Oświecenia. Mianowicie dopiero wtedy zaczęło się mówić o Panu Jezusie, że jest On założycielem chrześcijaństwa. Wprawdzie nie jest to określenie fałszywe, zawiera się w nim jednak ukryte zaproszenie do traktowania chrześcijaństwa jako zjawiska czysto ludzkiego, jak gdyby było ono tylko jedną wśród wielu religii świata. Otóż warto wiedzieć, że w starożytności chrześcijańskiej popularnością cieszyła się prawda, iż Kościół istnieje od początku świata, tyle że do czasów Chrystusa Pana istniał jedynie w formie niewidzialnej. Świadectwo tej wiary znajdziemy w najstarszej zachowanej do naszych czasów homilii chrześcijańskiej, napisanej przed rokiem 150: "Pełniąc wolę Ojca naszego, Boga, należeć będziemy do Kościoła naszego pierwotnego, Kościoła duchowego, stworzonego pierwej niż słońce i księżyc. (...) Kościół nie istnieje dopiero od dzisiaj, ale od początku. Był on bowiem duchowy, tak właśnie jak nasz Jezus. Objawił się zaś w ostatnich dniach, ażeby nas zbawić. Otóż Kościół, który był duchowy, objawił się w ciele Chrystusowym, aby nam pokazać, że kto go zachowa w ciele i go nie zbezcześci, otrzyma go w Duchu Świętym". Zauważmy, że założenie Kościoła przez Pana Jezusa przyrównuje autor tej homilii do tajemnicy Wcielenia. Tak jak Chrystus Pan nie zaczął istnieć w momencie swego poczęcia, bo jest On Przedwiecznym Synem Bożym, ale wówczas zaczęło się tylko Jego istnienie widzialne, w naturze ludzkiej - podobnie jest z Kościołem: istniał on od początku świata, a Pan Jezus w tym sensie go założył, że nadał mu postać instytucji i wspólnoty, która istnieje również w wymiarze widzialnym. Takie spojrzenie na Kościół było wśród pierwszych chrześcijan bardzo rozpowszechnione, jak o tym świadczą jeszcze dwa inne, też pochodzące z połowy II wieku, dokumenty: Pasterz Hermasa (Wizja 2,4,1) oraz Apologia św. Justyna Męczennika (1,46,2). Św. Justyn, chyba jako pierwszy w historii Kościoła, mówi o żyjących w czasach przedchrześcijańskich chrześcijanach anonimowych: "Pouczono nas, że Chrystus to pierworodny Syn Boży i równocześnie Słowo, w którym uczestniczy cały ród ludzki. Otóż ci, co prowadzili życie ze Słowem zgodne, są chrześcijanami, nawet jeśli uchodzili za ateistów, jak na przykład wśród Greków Sokrates, Heraklit i do nich podobni". Jak widzimy, św. Justyn wyraźnie stwierdza, że nie jest to jego osobisty pogląd, ale że takie pouczenie otrzymał od Kościoła. Otóż jeśli sobie uprzytomnimy, że tajemnica Kościoła jest to tajemnica powołania do zbawienia, to okaże się, że już Apostoł Paweł kilkakrotnie wspominał, że istnieje ona od wieków, a Chrystus Pan nadał jej widzialność i całą skuteczność (Rz 16,25n; Ef 3,9n; Kol 1,26). Dzisiaj, kiedy nawet gorliwi katolicy zbyt mało zauważają w Kościele jego wymiar nadprzyrodzony, szczególnie warto sobie przypomnieć tę starą prawdę, że Kościół również w tym nie jest podobny do żadnej instytucji czysto ludzkiej, iż jest transcendentny wobec dziejów: istnieje wcześniej, niż te dzieje się zaczęły i nie przestanie istnieć, kiedy one dobiegną kresu. Kościół jest bowiem wielką wspólnotą Bożych przyjaciół, przeznaczoną do życia wiecznego. Żeby się jeszcze więcej nacieszyć tą prawdą o Kościele istniejącym przed wiekami, przeczytajmy jeszcze tekst Euzebiusza z Cezarei, napisany około roku 300: "Chociaż niewątpliwie jesteśmy nowymi ludźmi i chociaż narody dopiero teraz poznały to rzeczywiście nowe imię chrześcijan, przytoczymy dowody na to, że naszego życia i obyczajów, opartych na zasadach bogobojności, nie utworzyliśmy dopiero teraz, lecz że od pierwszej, rzec można, chwili istnienia rodu ludzkiego szczęśliwie się rozwinęły z pojęć, wrodzonych pobożnym ludziom danego czasu. (...) Gdyby kto powiedział, że oni wszyscy, od Abrahama idąc w górę aż do pierwszego człowieka, dla swej niewątpliwej sprawiedliwości są chrześcijanami z uczynków, chociaż nie z imienia, nie rozminąłby się z prawdą. Imię to bowiem mówi wyraźnie, że chrześcijanin, dzięki poznaniu Chrystusa i dzięki Jego nauce odznacza się roztropnością, sprawiedliwością, wstrzemięźliwym życiem, mężną cnotą, wreszcie wyznawaniem czci jednego i jedynego, najwyższego Boga. W tym wszystkim zaś oni płonęli gorliwością nie mniejszą od naszej. (...) Dlatego należy uznać, że pierwotną, najstarszą, wiekiem najpoważniejszą, przez ludzi miłych Bogu takich jak Abraham odkrytą religią jest ta, którą teraz właśnie wszystkim narodom głosi nauka Chrystusowa. (...) Dlaczegóż by więc nie można przypuścić, że my, którzy się wywodzimy od Chrystusa, mamy ten sam sposób życia i ten sam wyraz religii, jaki mieli niegdyś owi Boży przyjaciele? A zatem nie jest nową ani obcą, ale naprawdę pierwotną, jedyną i prawdziwą formą służby Bożej ta właśnie, którą nam podała nauka Chrystusa" "Od Abla sprawiedliwego aż do końca świata - wypowiada tę samą prawdę św. Augustyn - jak długo ludzie rodzą się i są rodzeni, wszyscy sprawiedliwi przechodzący przez to życie stanowią jedno ciało Chrystusa" Warto wiedzieć, że prawdę tę przypomniał również ostatni sobór, w Konstytucji dogmatycznej o Kościele (2), wykorzystując zresztą te właśnie sformułowania św. Augustyna. I to jest pierwsza część odpowiedzi na nasz problem: Kościół jest tajemnicą istniejącą przed wiekami, a zatem do zbawienia byli wezwani również wszyscy ludzie, żyjący przed Chrystusem. Ci, którzy rzeczywiście szli przez życie drogą zbawienia, zawdzięczali to łasce, której Bóg im udzielał ze względu na przyszłe zasługi Chrystusa Pana. "Bo nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni". Tę prawdę, że ci ludzie ery przedchrześcijańskiej, którzy rzeczywiście zbawienia dostąpili, zawdzięczają je całkowicie Chrystusowi, a osiągnęli je dopiero po Jego zbawczej śmierci, wyznajemy w słowach "Symbolu apostolskiego": "Zstąpił do piekieł". Żeby nie wydłużać tego listu, nie będę tu omawiał tekstów biblijnych na ten temat, bo są one łatwo dostępne (1 P 3,18-22; Ef 4,8-10; Hbr 11,39n; Ap 1,18). Od razu przejdę do przedstawienia paru szczególnie charakterystycznych pouczeń, jakie na temat prawdy o zstąpieniu Ukrzyżowanego do otchłani zostawili nam Ojcowie Kościoła. Zacznę od pochodzącego z ok. 180 roku świadectwa św. Ireneusza, duchowego wnuka Apostoła Jana, bo jest ono napisane jakby specjalnie w odpowiedzi na nasz problem: "Chrystus przyszedł nie tylko dla tych, którzy uwierzyli Mu od czasów cesarza Tyberiusza. Nie jest też tak, żeby Ojciec troszczył się tylko o ludzi, którzy żyją obecnie. On troszczy się w ogóle o wszystkich od początku ludzi, którzy według swoich możliwości i w swoim czasie bali się i kochali Boga, byli sprawiedliwi i troskliwi wobec bliźnich oraz pragnęli zobaczyć Mesjasza i usłyszeć Jego głos. (...) Dlatego Pan zstąpił pod ziemię, aby również im zwiastować nowinę o swoim przyjściu, że jest odpuszczenie grzechów dla tych, którzy w Niego wierzą". Obraz Chrystusa Pana, ogłaszającego przebywającym w otchłani zmarłym dobrą nowinę, zaczerpnięty został z 1 P 3,19. Otóż byłoby dużym uproszczeniem przypisać pobłażliwie ten obraz nadmiarowi wyobraźni eschatologicznej u pierwszych chrześcijan. Funkcją tego obrazu jest przekazanie nam prawdy, że z chwilą zbawczej śmierci Chrystusa Pana zbawienie nie ogarnęło bynajmniej automatycznie wszystkich ludzi, którzy umarli przed Nim, ale było ono przedmiotem wyboru każdego, kto je rzeczywiście przyjął. Klemens z Aleksandrii, piszący jakieś dwadzieścia lat po Ireneuszu, wyraźnie powiada, że Chrystus Pan zstąpił do otchłani nie tylko dla sprawiedliwych Starego Testamentu, ale dla wszystkich ludzi spragnionych zbawienia: "Pan nie z żadnej innej przyczyny zstąpił do Hadesu, jak tylko po to, aby i tam głosić Ewangelię. (...) Sprawiedliwy, dopóki istotnie jest sprawiedliwy, nie różni się od innego sprawiedliwego, czy to byłby człowiek Prawa Mojżeszowego czy Hellen. Bóg jest Panem nie tylko Judejczyków, ale wszystkich ludzi, a bardziej bezpośrednio jest Ojcem tych, którzy Go poznali" Podobnie pisał ok. 247 roku uczeń Klemensa, wielki Orygenes: Pan, "kiedy stał się duszą pozbawioną ciała i przebywał wśród pozbawionych ciała dusz, przyciągnął ku sobie te spośród nich, które tego chciały albo o których znanym sobie sposobem wiedział, że są tego godne" Zachowało się nawet świadectwo, że już katechumenów pouczano o tym, iż dobrodziejstwo zbawienia ogarnęło również zmarłych, żyjących przed czasami Chrystusa Pana. Oto co na ten temat mówił swoim katechumenom św. Cyryl z Jerozolimy: "Zstąpił do piekieł, aby i tam zbawić sprawiedliwych. Bo powiedz mi: Chciałbyś, aby żyjący stali się uczestnikami łaski, a ci, którzy od Adama tak długi czas byli w więzieniu, nie mieli otrzymać wolności?". Bo Chrystus Pan jest naprawdę kimś nieskończenie więcej niż założycielem religii chrześcijańskiej. "On jest prawdziwie Zbawicielem świata" (J 4,42). Również Zbawicielem wszystkich pokoleń, które były przed Nim. opr. aw/aw Można usłyszeć, że wszystkie religie są jednakowo dobre, bo ich wyznawcy uznają Boga. W tym stwierdzeniu z całą pewnością wyznawcy różnych religii są sobie bliscy. Wobec tego rodzaju twierdzeń niezbędne jest też wiedzieć, że między religiami istnieją zasadnicze różnice. Dotyczą one między innymi ujmowaniem związków łączących Boga z człowiekiem, wyjaśnień przeznaczenia i przyszłości człowieka, a także możliwości znalezienie Boga, dochodzenia do Niego. Chrześcijaństwo w odróżnieniu od każdej innej religii jest religią objawioną - religią, której początek dał Bóg. Znaczy to, że Bóg objaśnił istotę związków łączących z Nim człowieka. On też sam odkrył przed ludźmi rąbek swej tajemnicy. Wreszcie On odkrył przed człowiekiem prawdę o jego przeznaczeniu i sposobach osiągnięcia celu, dla którego żyje. PYTANIA O WIARĘ Z byciem chrześcijaninem winno ściśle się łączyć rozumienie, czym chrześcijaństwo jest. "Chrześcijańska wiara nie oznacza jedynie intelektualnych po­szukiwań. Nie jest też nagromadzeniem informacji na doktrynalne tematy. Wierny religii Chrystusa, naznaczony chrztem jako zna­kiem i zadatkiem zbawienia, nie tylko "wyciąga ręce ku niebu", jak jego siostra i brat innej religii, ale nawiązuje osobowy kontakt z samym Bogiem. Jako stworzenie nigdy nie przekracza jednak tzw. granicy bytu, która oddziela go od Stwórcy. Ten, który żyje łaską chrztu świętego nigdy nie będzie siebie utożsamiał z Bogiem, tak jak chciałby tego np. hinduizm, czy też nowe ruchy i kulty pseudo- religijne typu New Age. Fakt ten stanowi o specyfice wiary chrze­ścijańskiej, która ze swej natury jest dialogiem zbawienia między Bogiem a człowiekiem - istotą powołaną przez Niego do życia i do miłości oraz wdzięczności za wszelkie Boże dary. Wiara chrześci­jańska różni się od przekonań buddysty, który w swojej religii nie wypowiada się na temat Boga, a źródeł zbawienia, czyli wyzwole­nia się z wszechogarniającego go cierpienia, szuka tylko i wyłącz­nie w sobie. Różni się też od przekonań muzułmanina, w którego wierze nie ma miejsca na wcielenie Boga oraz na zbawcze wydarze­nie krzyża. Jest inna od przekonań Żyda, który nie rozumie krzyża i który wciąż czeka na przyjście Mesjasza, nie uznając w Jezusie Chrystusie Pana i Zbawcy. Wiara chrześcijańska jest słuchaniem Boga, ale również rozmową z Tym, Którego nie sposób pojąć, zrozumieć, a Którego można jedy­nie ukochać. Chrześcijańska wiara jest sposobem wyrażania miłości, czyli bezgranicznego oddania się Temu, Którego się nie widzi, a Któ­rego obecność "przeczuwa się" na wszelkich ścieżkach, szlakach, również w labiryntach i na bezdrożach życia. Patronką, Nauczycielką wiary chrześcijanina jest Najświętsza Maryja Panna, Ta Która bezgra­nicznie ufając Bogu stała się Matką wszystkich wierzących. Fundamentem przekonań Chrystusowej uczennicy i ucznia jest Krzyż. Jest on źródłem, korzeniem zaufania i wierności. Wiara zna­czona jest i ożywiana życiodajną mocą Świętego Drzewa - Drzewa Życia i wyzwolenia. W żadnej religii Bóg nie przybliżył się do czło­wieka tak, jak w chrześcijaństwie. Wierzący ma niegasnącą nadzieję bowiem wie, iż Bóg w Osobie Jezusa Chrystusa jest z nim solidarny. Chrześcijanin żyjący wiarą "czyniącą cuda" i "przenoszącą góry" nie zatrzymuje się w miejscu. Nie wpada w zachwyt nad samym sobą. Nie czeka biernie na Boże dary i łaskę, lecz podejmuje z Bo­giem "bogatym" w dobro, współczucie i miłosierdzie, nieustanną współpracę. Wiara to praktyka, pragmatyka życia. Uczynki, decy­zje moralne tego, który przyjął Jezusa jako swojego Pana, Zbawcę, Brata i Przyjaciela są świadectwem jego wewnętrznych przekonań. Wiara nie jest czczą deklaracją, lecz motywuje postawę chrześcijani­na w różnych sytuacjach i okolicznościach życia. Jego myśli, mowa i uczynki winny być świadectwem jego wiary. Ona - wzmacniana światłem Ducha Świętego, kształtuje i uwrażliwia sumienie danej osoby, która staje się przez to świadkiem Jezusa Chrystusa" (E. Sakowicz, Religioznawstwo, Polihymnia, Lublin 2009, 24-25). (Czytaj więcej w: Taka jest wiara Kościoła", s. 27-29). Katechizm Kościoła Katolickiego 186: Od początku Kościół apostolski wyrażał i przekazywał swoją wiarę w krótkich i normatywnych dla wszystkich formułach. Ale już dość wcześnie Kościół chciał także zebrać to, co istotne dla jego wiary, w organicznych i uporządkowanych streszczeniach, przeznaczonych przede wszystkim dla kandydatów do chrztu: Ta synteza wiary nie została ułożona według ludzkich opinii, ale z całego Pisma świętego wybrano to, co najważniejsze, aby podać w całości jedną naukę wiary. Jak ziarno gorczycy zawiera w maleńkim nasionku wiele gałęzi, tak samo streszczenie wiary zamyka w kilku słowach całe poznanie prawdziwej pobożności zawartej w Starym i Nowym Testamencie. KKK 187: Takie syntezy wiary nazywamy "wyznaniami wiary", ponieważ streszczają wiarę wyznawaną przez chrześcijanina. Nazywamy je również Credo, ponieważ zazwyczaj zaczynają się od słów: "Wierzę". Nazywa się je także "symbolami wiary". Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć. Czy my wytężamy siły, żeby nauczyć się modlitwy? Czy staramy się o to, by nasza modlitwa była prawdziwa? Jakiego człowieka widzą ludzie, którzy na nas patrzą? Tylko pobożnego czy… przemienionego dzięki modlitwie? Swojej miłości względem Boga nie można wyrazić bardziej niż przez posłuszeństwo. Nie można wyrazić swojej miłości Bogu bardziej. Nie możesz powiedzieć Bogu bardziej: „Kocham Cię”, niż robiąc to, czego On od Ciebie chce. Twoje czyny, Twoje gesty są dla Niego tak naprawdę dużo ważniejsze, niż to, co mówisz. Sam Pan Jezus powiedział przecież: „Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania” (J 14, 15). Ludzie dużo mówią. Wypowiadają wiele różnych, czasem pięknie brzmiących słów. Ale jeśli za ich deklaracjami nie podążają konkretne czyny, to słowa stają się nic nie znaczące. Nie inaczej jest w relacji z Bogiem. Dopiero to, co czynimy w duchu posłuszeństwa Bogu, ma prawdziwą wartość – nie same słowa. Jak już wspomniałem, prawdziwa modlitwa daje życie i ma moc przemiany życia. Modlitwa, która naprawdę jest modlitwą, a nie tylko wypowiadaniem słów, będzie wpływała na ludzkie życie. I to jest właśnie kryterium, za pomocą którego można rozpoznać, czy modlitwa jest prawdziwa, czy nie. Dość łatwo jest odróżnić fałszywą pobożność od prawdziwej, zdrowej pobożności, bo jeśli widzimy, że ktoś modli się (bywa w kościele, uczestniczy w nabożeństwach, chodzi na spotkania wspólnoty itd.), ale te wszystkie pobożne czynności nie mają żadnego przełożenia na jego życie, to coś ewidentnie jest nie tak. Jakiś czas temu otworzyłem sobie Pierwszy List do Koryntian, czternasty rozdział, pierwszy werset. I przeczytałem tam następujące zdanie: Starajcie się posiąść miłość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa! 1 Kor 14, 1 „Starajcie się posiąść miłość”. Moją uwagę zwróciło szczególnie słowo: „starajcie się”. W tym słowie zawarty jest pewien ruch, konkretna aktywność. Święty Paweł stanowczo daje do zrozumienia, że mamy STARAĆ SIĘ kochać, zatem jesteśmy obligowani do podjęcia wysiłku, wykonania pewnej czynności. W przytoczonym zdaniu pojawia się też drugi czasownik, odnoszący się do darów duchowych: „troszczcie się”. Początkowo to sformułowanie było dla mnie mocno nieczytelne, nie rozumiałem, o co może chodzić. Ale gdy zacząłem dłubać w innych tłumaczeniach, to okazało się, że słowo przetłumaczone na język polski jako „troszczyć się” można rozumieć też w znaczeniu „pałać gorliwością, wytężać siły”. Mamy więc tu mocno ofensywny czasownik. Okazuje się, że nie tylko mamy STARAĆ SIĘ o miłość, ale mamy również WYTĘŻAĆ SIŁY, dokładać wysiłku i podejmować trud, aby w naszym życiu objawiły się dary duchowe. Czy my wytężamy siły, żeby nauczyć się modlitwy? Czy staramy się o to, by nasza modlitwa była prawdziwa? Jakiego człowieka widzą ludzie, którzy na nas patrzą? Tylko pobożnego czy… przemienionego dzięki modlitwie? Celem działania Ducha Świętego – a to działanie jest możliwe tylko w osobistej relacji z Bogiem (czyli na modlitwie) – jest to, byśmy tu, na ziemi, stawali się coraz bardziej podobni do Jezusa. Jezus – oprócz tego, że jest Bogiem – żyjąc na świecie, dał nam wzór człowieczeństwa w najpełniejszym i najdoskonalszym wymiarze. Krótko mówiąc, Jezus żył na świecie w sposób doskonały, a my jesteśmy powołani do naśladowania go. Duch Święty dokonuje w nas tego, o czym możemy przeczytać w Drugim Liście do Koryntian: Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański – tam wolność. My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu. 2 Kor 3, 17-18 Kiedy się modlimy, kiedy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w oblicze Pana, zaczynamy jaśnieć Jego blaskiem. To samo wydarzyło się Mojżeszowi, gdy wracał z góry Synaj. Jak może pamiętasz, Mojżesz poszedł na górę Synaj i tam spędził wiele dni na rozmowie z Bogiem. A kiedy schodził z góry, jego twarz jaśniała takim blaskiem, że ludzie wręcz bali się go. Księga Wyjścia opowiada o tym tak: I był tam [Mojżesz] u Pana czterdzieści dni i czterdzieści nocy, i nie jadł chleba, i nie pił wody. I napisał na tablicach słowa przymierza – Dziesięć Słów. Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami Świadectwa w ręku, nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem. Gdy Aaron i Izraelici zobaczyli Mojżesza z dala i ujrzeli, że skóra na jego twarzy promienieje, bali się zbliżyć do niego. A gdy Mojżesz ich przywołał, Aaron i wszyscy przywódcy zgromadzenia przyszli do niego, a Mojżesz rozmawiał z nimi. Potem przyszli także Izraelici, a on dawał im polecenia, powierzone mu przez Pana na górze Synaj. Gdy Mojżesz zakończył z nimi rozmowę, nałożył zasłonę na twarz. Ilekroć Mojżesz wchodził przed oblicze Pana na rozmowę z Nim, zdejmował zasłonę aż do wyjścia. Gdy zaś wyszedł, opowiadał Izraelitom to, co mu Pan rozkazał. I wtedy to Izraelici mogli widzieć twarz Mojżesza, że promienieje skóra na twarzy Mojżesza. A Mojżesz znów nakładał zasłonę na twarz, póki nie wszedł na rozmowę z Nim. Wj 34, 28-35 Jaśniejąca twarz Mojżesza była dla wszystkich widocznym i namacalnym znakiem, że ten człowiek ma bliską relację z Bogiem. Z postacią Mojżesza i jego jaśniejącą twarzą łączy się ciekawa i nieco zabawna anegdotka. Mianowicie w niektórych kościołach można zobaczyć obraz Mojżesza, który schodzi z tablicami i… ma na głowie rogi. Gdy po raz pierwszy ujrzałem taki wizerunek, przestraszyłem się. O co chodzi? Diabeł schodzi z dekalogiem czy co? Okazało się, że ktoś kiedyś omyłkowo przetłumaczył wyraz oznaczający jaśniejące oblicze jako „rogi” (w oryginale te wyrazy brzmią podobnie). Pomyłka w tłumaczeniu zaowocowała powstaniem dzieł malarskich, na których Mojżesz ma przyprawione rogi. Tak to detal, niby nic nieznaczący, stał się nagle bardzo istotny. Mnie ta historia z rogami Mojżesza uświadomiła coś bardzo ważnego: Zawsze należy wchodzić w głąb. Nie warto nigdy zatrzymywać się na powierzchni – i ta zasada dotyczy także tego, co słyszymy albo widzimy w Kościele. Zatem – wracając do jaśniejącego oblicza – zadaniem chrześcijanina jest pokazywać ludziom swoją jaśniejącą twarz. Ale żeby to zrobić, trzeba zacząć się naprawdę modlić – tak jak Mojżesz przebywać z Bogiem i słuchać Jego słów, a potem być im posłusznym. W Liście do Rzymian św. Paweł mówi, że stworzenie ze wzdychaniem i z jęczeniem oczekuje objawienia się synów Bożych: Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Rz 8, 18-22 Jestem przekonany, że ludzie – nawet ci, którym jest nie po drodze z Kościołem – mają gdzieś w głębi duszy pragnienie, aby zobaczyć obok siebie człowieka (chrześcijanina, katolika), który jest podobny do Boga. Jeśli uwierzyć Słowu, to trzeba sobie powiedzieć jasno: W każdym człowieku niewierzącym, w każdym ateiście, w każdym, kto deklaruje głośno, że nie chce mieć nic wspólnego z Bogiem, kryje się głębokie pragnienie, by zobaczyć ludzi żyjących na podobieństwo Boga i podobnych Jemu, a przez nich zobaczyć samego Boga. Bóg przez modlitwę chce nas zatem przemieniać dla nas samych, ale i dla innych ludzi. Kiedy wykonujemy modlitewne czynności, gesty, wypowiadamy słowa, ale nie wchodzimy w prawdziwą modlitwę, to nasze oblicze nie zajaśnienie. Będziemy modlili się zewnętrznie, będziemy z pobożnością wykonywać akty modlitewne, ale te czynności nie przemienią ani nas samych, ani nikogo obok nas. Na zewnątrz będziemy się przyznawać do Boga, ale nasze życie będzie szło „obok” tych deklaracji – swoim torem… My, katolicy, czasem podchodzimy w ten sposób nawet do życia sakramentalnego. Jeśli nie wypływa ono z relacji i z głębi zażyłości z Panem, to często kończy się jedynie na zewnętrznym rytuale, który nie ma żadnego wpływu na stan naszego serca. Kardynał Raniero Cantalamessa, kaznodzieja papieski, powiedział kiedyś: „Sakramenty nie są magicznymi rytuałami, które działają mechanicznie, bez wiedzy czy współpracy ludzkiej (…). Owoc sakramentu zależy całkowicie od Bożej łaski, ale łaska Boża nie działa bez «tak» – zgody i potwierdzenia danej osoby. Kiedy nasze życie duchowe jest jedynie zewnętrzną ozdobą, świat nie znajdzie w nas nic pociągającego”*. Nie dziwmy się, że ludzie gorszą się Kościołem i ze zniechęceniem patrzą na ludzi wierzących. I nie dziwmy się, skąd biorą się w Kościele kryzysy. Gdybyśmy byli ludźmi, którzy świecą obliczem Pana, odbijają oblicze Pana, to jestem przekonany, że nasze kościoły pękałyby w szwach. I nie mielibyśmy żadnych problemów z przyciągnięciem do Kościoła dzieci, młodzieży, dorosłych. Wystarczyłoby, gdybyśmy tylko odbijali oblicze Chrystusa. A to jest możliwe, jeśli się modlimy i jeśli pozwalamy na tej głębokiej modlitwie się Bogu przemieniać. Nie ma substytutu dla modlitwy. Nie istnieje opcja B, alternatywna ścieżka, która doprowadziłaby nas do Nieba. Skoro Jezus jako Syn Boży spędzał całe noce na modlitwie, to o ile bardziej my powinniśmy wypełniać nasze dnie i noce czasem spędzanym z Panem. Potrzebujemy modlitwy my sami, bo tylko dzięki niej możemy się przemieniać, ale tej naszej modlitwy potrzebują także ludzie, którzy żyją obok nas i którzy – czy tego chcemy, czy nie – nas obserwują. Miej świadomość, że dla wielu ludzi, z którymi spotykasz się na co dzień, dla Twoich znajomych, jesteś czasem jedyną Ewangelią, którą mają szansę zobaczyć – bo po Biblię nie sięgną. Naprawdę spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność. Tak, jak przedstawiamy Boga światu, tak świat będzie patrzył na Niego. Jesteśmy więc widzialną wizytówką niewidzialnego Boga. Każdy z nas jest reprezentantem królestwa Bożego na zie- mi. Na ile dasz się więc Bogu przemienić? Na ile dasz Bogu dostęp do siebie na modlitwie? *Raniero Cantalamessa OFMCap, „Pieśń Ducha Świętego”, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2009. Fragment książki Marcina Zielińskiego „Modlitwa. W blasku Boga”

czym się różni katolik od chrześcijanina